- Nie potrzebuję zamieszania wokół mojej osoby, wolę by media skupiały się na osiągnieciach naszej firmy (...) - mówi Marek Piechocki, Prezes Zarządu LPP w rozmowie z Franczyza INFO. To imponujące, że twórca największej sieci sklepów w Polsce nie pokazuje swojej twarzy opinii publicznej. Kim jest Marek Piechocki? Jaką biznesową drogę musiał pokonać? Ta rozmowa otwiera najnowszy cykl redakcji pt. "Twarze Biznesu".
Historia firmy LPP jest tak inspirująca, że nie mogło jej tu zabraknąć. Mówi się, że zaczynał Pan od handlu tureckimi swetrami, a zbudował "giganta". Jak to się zaczęło?
Nasze początki sięgają 1991 roku. Razem z Jerzym Lubiańcem zaczynaliśmy od hurtowni odzieży w Gdańsku, jeszcze pod nazwą „Mistral”. Najpierw tureckie swetry przywoziliśmy w torbach – jednej, czterech, potem w ośmiu, dwunastu. Następne były już kontenery. Po Turcji przyszedł czas na Indie, a w 1992 roku pierwszy raz wyjechałem do Chin, gdzie nawiązałem współpracę handlową z tamtejszymi producentami. Pięć lata później otworzyliśmy nasze biuro w Szanghaju i tak od niewielkiego biznesu dwóch przyjaciół z Pomorza stopniowo zbliżaliśmy się do tego czym jesteśmy dzisiaj. Jako jeden z najdynamiczniej rozwijających się producentów odzieży w tej części Europy, zarządzamy obecnie pięcioma rozpoznawalnymi markami modowymi - Reserved, Cropp, House, Mohito i Sinsay. Docieramy z ofertą już w sumie do 40 rynków na całym świecie i tworzymy ponad 24 tys. miejsc pracy. Mimo to nie lubię myśleć o nas jak o „gigancie”. Przede wszystkim dlatego, że wartości, wokół których budowaliśmy LPP na początku, nadal pozostały takie same, a nasza kultura organizacyjna daleka jest od typowo korporacyjnej. Gdy w 1995 roku zdecydowaliśmy o przyjęciu nazwy pochodzącej od naszych nazwisk myśleliśmy o LPP jako o firmie rodzinnej. I wciąż nią jesteśmy, a swój biznes opieramy na sile relacji – z partnerami, kontrahentami, pracownikami i klientami. Nie myślimy w kategoriach szybkiego zysku, ale długofalowych korzyści i tego, co pozostawimy po sobie dla następnych pokoleń.
Początki LPP sięgają przecież lat dziewięćdziesiątych. Start prawdopodobnie nie był łatwy?
Łatwo nie było, ale w biznesie i w ogóle, w życiu, nic nie przychodzi bez trudu. Zmiany jakie wtedy zachodziły w gospodarce od wszystkich wymagały ekspresowego tempa nauki. Nikt nam nie wpajał zasad działania wolnego rynku – wszystkiego doświadczaliśmy na własnej skórze. Wybuch przedsiębiorczości, jaki pamiętam z pierwszej fazy lat dziewięćdziesiątych, pokazał jak kreatywnym i energicznym jesteśmy narodem. Ludzie odkryli w sobie potencjał. W każdej branży była spora konkurencja, a oprócz firm krajowych zaczęły pojawiać się zachodnie marki. Okazało się, że dobry pomysł nie zawsze wystarczy. Trzeba było wykazać się wyjątkową determinacją, szybko przyswajać wiedzę wynikającą z własnych i cudzych błędów, elastycznie reagować na potrzeby rynku i szybko adaptować się do nowych warunków. W takich okolicznościach hartowało się LPP i sądzę, że cechy których nabraliśmy wtedy, również dziś pozwalają nam przetrwać trudne momenty, jak chociażby obecny kryzys wywołany pandemią.
Która marka powstała jako pierwsza?
Nasza flagowa marka - Reserved. Do dziś jest filarem naszego biznesu. Nie powstała jednak od razu. Zawsze chcieliśmy mieć coś naprawdę własnego, ale wiedzieliśmy, że nie damy rady bez odpowiedniego know-how, kontaktów i kapitału do inwestowania. Dlatego pierwsze salony otworzyliśmy dopiero po kilku latach obserwacji i pracy w branży fashion, w 1998 r. Teraz ubrania Reserved są dostępne stacjonarnie w 450 salonach na świecie, a także w sklepach online.
A kiedy nastąpiła potrzeba ekspansji na światowe rynki?
Wszystko przychodziło stopniowo. Ekspansję zagraniczną zaczęliśmy od rynków w krajach Europy Środkowo-Wschodniej 18 lat temu. Najpierw od Węgier, Czech, Łotwy, Estonii i Rosji, by rok później rozszerzyć eksport na trzy kolejne – Litwę, Ukrainę i Słowację. Na zachód weszliśmy w 2014 roku otwierając pierwszy salon Reserved w Niemczech – największym rynku w Europie. A we wrześniu 2017 roku pojawiliśmy się na prestiżowej Oxford Street w Londynie – europejskiej stolicy mody. To wydarzenie było kolejnym i bardzo ważnym etapem budowania naszej globalnej rozpoznawalności jako polskiej marki.
Rozmowę prowadzimy dla Portalu Franczyzowego. Nie omieszkam zapytać, co skłoniło Państwa do zbudowania sieci franczyzowej?
Model franczyzowy miał dla nas duże znaczenie szczególnie tam, gdzie napotykaliśmy na skomplikowane regulacje prawne lub na ograniczenia np. w dostępie do dobrej lokalizacji, które dla naszych lokalnych partnerów nie stanowiły problemu, jak ma to miejsce np. w krajach Bliskiego Wschodu. Inna kwestia to również rozpoznanie rynku w regionach, gdzie jeszcze nie byliśmy obecni z ofertą naszych marek. Jednak od dłuższego już czasu przyjęliśmy strategię odchodzenia od tego modelu na rzecz własnej sieci sprzedaży, szczególnie na rynkach o rosnącym potencjale. Z jednej strony daje nam to dużo większe możliwości rozwoju nowych konceptów naszych salonów, z drugiej – własny sklep to dla nas przede wszystkim optymalna forma interakcji z klientem na danym rynku, poznanie jego preferencji i dotarcie z ofertą dostosowaną do jego oczekiwań.
Dzisiaj marki pod szyldem LPP to "must have" każdej galerii handlowej - i nie tylko w Polsce, a pomimo to LPP sztywno trzyma się swojej "polskości". Dlaczego?
Bo zawsze byliśmy i pozostaniemy polską firmą, bo w Polsce są nasze korzenie. Tutaj powstają koncepcje kolekcji i zapadają strategiczne decyzje. Tu mamy struktury kierownicze, technologiczne, zasoby intelektualne i tu płacimy wszystkie należne podatki. Mimo, że firma rozwija się i jest obecna na zagranicznych rynkach, to centralnym punktem naszej działalności jest polska kreacja. 65% wartości naszego produktu tworzone jest w Polsce, a pozostałe 35% to wartość materiałów i szycia. Właśnie na tym od początku naszego istnienia opieraliśmy swoją siłę i rozpoznawalność. I chociaż działamy globalnie, to myślimy lokalnie. Chcemy by wypracowany kapitał firmy przez kolejne lata składał się na wartość dodaną rodzimej gospodarki. Tylko w ten sposób będziemy w stanie budować konkurencyjność polskich produktów, a to właśnie sukces polskiego know-how buduje świadomość i globalną rozpoznawalność naszego kraju.
Nie byłoby firmy, gdyby nie jej twórcy, czyli Pan i Jerzy Lubaniec. Skąd taka skromność Panów, jako właścicieli?
Wszyscy muszą pracować. My założyliśmy firmę, która przyjęła się na rynku, wypracowała swój sukces i owszem, możemy się tym cieszyć, ale też stale na to pracować. Pieniądze nie czynią człowieka. To, że ktoś ma dostęp do zasobów nie stawia go ponad innymi, a raczej sprawia, że staje się za innych odpowiedzialny, np. za swoich pracowników. To my, jako właściciele, ponosimy odpowiedzialność za kierunek rozwoju firmy, kluczowe decyzje i wynikające z nich konsekwencje dla naszych pracowników, partnerów, klientów i interesariuszy. Jednak, to co osiągnęliśmy nie jest wynikiem działań jednego człowieka i nie stało się w jeden dzień, ale przez lata pracy wszystkich ludzi oddanych firmie.
Przecież nikt nie wie jak wygląda ten słynny Marek Piechocki. W czasach przepychu i walki o "świecznik" to naprawdę imponujące.
To po prostu nie w moim stylu. Do tego jest to też kwesta wygody. W ten sposób mogę swobodnie załatwiać swoje codzienne sprawy, a gdy mam okazję – zwyczajnie odpocząć. Nie potrzebuję zamieszania wokół mojej osoby, wolę by media skupiały się na osiągnieciach naszej firmy. Wystarczy, że moi pracownicy mnie znają – to dla mnie najważniejsze.
To była przyjemność - poznać Pana historię oraz móc przybliżyć ją naszym czytelnikom. W dobie Instagrama, Facebooka oraz kolorowych gazet zadziwiające jest to, że potrafi Pan być incognito i szanować życie prywatne. Gratulacje! Dziękuję za możliwość rozmowy.
***
Polecamy także:
"Trzeba wiedzieć co się chce osiągnąć" - rozmowa z Dr Mateuszem Grzesiakiem