Tak, mam dusze artystki i to chyba najcenniejsze co mogę mieć, bo daje mi wrażliwość, empatię i wielką tolerancję do odmienności, inności. Poza tym jestem buntowniczką i sprzeciwiam się wszystkiemu co złe, groźne i fanatyczne! - opowiada Magda Gessler, najbardziej rozpoznawalna polska restauratorka.
Ta rozmowa to kontynuacja redakcyjnego cyklu "Twarze Biznesu".
Jak to się stało, że absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie stała się najpopularniejszą polską restauratorką?
Myślę, że w życiu liczy się przeznaczenie. Ja po prostu byłam przeznaczona do tej roli, do tego zawodu (śmiech). Od małego gotowałam, łączyłam smaki, próbowałam, układałam piękne dekoracje z jedzenia na talerzu. Zawsze częstowałam rodzinę, aby degustowali. Oczywiście to wszystko wydarzyło się dlatego, że podglądałam i uczyłam się od mojej babci i mamy. One wspaniale gotowały! Przełomowym wydarzeniem w moim życiu był moment, gdy zrobiłam prywatny catering dla Króla Hiszpanii i zdobyłam tym uznanie. Wtedy zrozumiałam, że mogłabym z tego żyć. I to była najprzyjemniejsza myśl na świecie.
Czyli można powiedzieć, że przygoda z kuchnią zaczęła się od miłości?
Tak, miłości do gotowania. Myślę, że najważniejsza w życiu jest pasja i to ona pozwala nam wzrastać, osiągać szczyty. Nawet jeśli nie jest związana z naszym zawodem. Chodzi mi o to jak zarządzamy czasem, czy pozwalamy sobie na małe przyjemności, odprężenie, poznanie nowych rzeczy, które pomogłyby nam rozwinąć siebie. To ważne, bo inaczej frustracja może zająć miejsce pasji.
Na tą powszechną popularność wpłynął również program „Kuchenne Rewolucje”. Czy bała się Pani pierwszej edycji? W końcu jest tak jakby Pani wyrocznią dla tych restauracji.
Nie bałam się. Ufałam, że producenci i TVN wybrali słusznie, poza tym nie dali mi odczuć lęku. Od początku na planie panowała cudowna, rodzinna atmosfera. Wie Pani, że nasza ekipa praktycznie nie zmieniła się od 11 lat! To ewenement! Oczywiście nie wiedziałam jak program przyjmą widzowie i to była moja ciekawość, niepewność.. Udało się jednak ich zainteresować, wzbudzić sympatię. „Kuchenne rewolucje” to reality. Program nagrywany bez scenariusza. To czuć. Tam nie ma ściemy. To prawdziwe życie prawdziwych ludzi. Ich łzy, ból, strach. A ja muszę temu zaradzić, pomóc. To bardzo trudna rola.
A najlepiej ocenione w Kuchennych Rewolucjach restauracje są również Pani sukcesem. Traktuje to tak Pani?
Absolutnie tak! Sukces moich bohaterów to również mój sukces. Dlaczego tak mówię? Bo to działanie zespołowe. Ja przyjeżdżam najczęściej, kiedy właściciele chcą pomocy, ale nie widzą co robią źle. Wtedy ja muszę im te błędy uzmysłowić. A oni reagują różnie. Dochodzenie do finałowej kolacji to jak operacja na otwartym sercu i umyśle. Zawsze jestem dumna, kiedy mój powrót do restauracji okazuje się sukcesem i mogę z pełną odpowiedzialnością polecić dane miejsce. Po moim wyjeździe wszystko zależy od właścicieli i ich podejścia. Zawsze za wszystkich trzymam kciuki. To emocjonalny proces.
Przejdźmy teraz do Pani autorskich restauracji. U Fukiera, Słodki Słony czy Słodki Słony Familia to chyba Pani oczka w głowie?
Tak, jak najbardziej. Myślę, że te miejsca zapisały się już na stałe na mapie Warszawy. Cieszy mnie to, bo Klienci nie przychodzą, raz czy dwa, ale oni są stali, wracają do nas. To zasługa mojego zespołu, z którym pracujemy ramię w ramię. Mogę im ufać. To podstawa przy tworzeniu biznesu. Ufać swojej załodze. A także naszych produktów. MY jesteśmy bardzo uczciwi w podejściu do karmienia ludzi. Zarówno jeśli chodzi o jakość składników, jak i porcje.
Jak to jest zarządzać tyloma restauracjami jednocześnie?
Tak jak mówiłam wcześniej, udaje się to z takim powodzeniem dzięki mojemu zespołowi, który radzi sobie zarówno teraz - czyli w kryzysie, jak i przed nim. Ja oczywiście doglądam, czuwam, wpływam na decyzje itd. ale na co dzień kiedy na przykład jestem na „Kuchennych rewolucjach” bądź „MasterChefie” wiem, że jest ktoś komu zależy. To bardzo ważne, uspokajające uczucie.
Można powiedzieć, że wisienką na torcie Pani sukcesu są nowe koncepty Ice Queen Magda Gessler. Skąd pomysł na franczyzę?
Ice Queen Cafe powstało jako kontynuacja bardzo udanego konceptu, jakim były lodziarnie Ice Queen. W okresie letnim powstało ich chyba czterdzieści w całej Polsce! Polacy pokochali moje lody. Prawdziwe, lekkie, puszyste. Robione na naturalnych składnikach. Bez ulepszaczy, sztuczności. Ice Queen Cafe to sieć franczyzowa. Proponuję otworzenie kawiarni z pełnym asortymentem pod moim szyldem oraz całe zaplecze sprzedażowo- marketingowe. Niestety szyki popsuła nam pandemia, ale staramy się nie zwalniać tempa. Pierwsze kawiarnie powstały już w Gdańsku i Jarosławiu, a niedługo otworzą się kolejne.
Franczyza wydaje się to być odważną decyzją, dla osoby tworzącej taki koncept. Bo jednak na całą markę pracują w tym wypadku franczyzobiorcy. Czy nie boi się Pani, że franczyzobiorcy nie dotrzymają standardów całej sieci?
No cóż… zakładając Ice Queen Cafe zdawałam sobie sprawę z pewnych reguł, których zmienić nie mogę. Natomiast z naszej strony w pełni sprawdzamy potencjalnych właścicieli. Ja muszę mieć pewność, że to ludzie, którym zależy, którzy chcą zachować standardy przez nas narzucone. Poza tym my to sprawdzamy. Kawiarnie są z nami w kontakcie i wiemy co aktualnie słychać, jak wygląda sytuacja i czego im ewentualnie trzeba.
Franczyza to według Pani chętnie wybierany model prowadzenia biznesu?
Myślę, że tak. Przede wszystkim dlatego, że to jakieś zapewnienie bezpieczeństwa. Franczyzobiorca nie musi wymyślać całej koncepcji, poświęcaj aż tylu środków własnych. Ma to podane na tacy. Jeśli właściciel znajdzie dobre miejsce i będzie umiejętnie zarządzał lokalem, to osiągnie sukces. Który jest zależy oczywiście od wielu czynników, ale właściciel nie jest sam. Ma jakieś „plecy” bezpieczeństwa.
Zobaczymy jak będą wyglądały kolejne lata, po pandemii, która bezlitośnie skosiła wiele marzeń i możliwości. Wielu restauratorów albo się zamknęła, albo jest na granicy. Niewielu przetrwa. To przykre, bo dopiero nabieraliśmy gastronomicznych kolorów po wieloletniej szarzyźnie komunizmu. Odradzaliśmy się. A tu taki cios. Liczę na pomoc rządu dla naszej branży. Liczę, że pomogą małym i średnim przedsiębiorcom stanąć na nogi, bo inaczej może być ciężko.
Ma Pani także dużo wspólnego z dziennikarstwem. Jest Pani autorką wielu książek i publikacji. A mało kto wie, że Pani chrzestnym był znany reportażysta – Ryszard Kapuściński. Czyli można powiedzieć, że jaki „ojciec chrzestny taka chrzestna córka”?
Ja jestem osobą, która nigdy się nie nudzi. Zawsze znajduję dla siebie zajęcie. Bo uważam, że życiu trzeba pomagać a nie czekać, że samo się przeżyje. Ostatnio moje pisanie przelałam na mój Facebook, gdzie regularnie piszę tak zwane Apele… zaczęło się w marcu, kiedy zostaliśmy uziemieni w domach. Poczułam wtedy potrzebę podzielenia się moimi myślami z ludźmi. I to załapało! Do dziś te Apele osiągają ponad milionowe zasięgi. Ludzie ze mną rozmawiają, komentują. Wiem, że żadne social media nie zastąpią kontaktu bezpośredniego i wierzę, że sytuacja szybko się odmieni, ale póki co to wszystko co mam, aby przytulać - choćby wirtualnie swoich fanów.
Czy te publikacje są dla Pani takim pewnego rodzaju spełnianiem w ukochanej sztuce? W końcu ma Pani duszę artystki.
A wie Pani, że ja od marca wróciłam do malowania…To takie miłe uczucie powrócić do czegoś na co przez ostatnie lata nie było czasu. Tak, mam dusze artystki i to chyba najcenniejsze co mogę mieć, bo daje mi wrażliwość, empatię i wielką tolerancję do odmienności, inności. Poza tym jestem buntowniczką i sprzeciwiam się wszystkiemu co złe, groźne i fanatyczne!
A gastronomia jest dla Pani sztuką?
Jak najbardziej… gastronomia to nawet więcej niż sztuka. To dla mnie życie, które każdego dnia ma inne kolory, smaki i zapach!
Piękne podsumowanie - bardzo dziękuję za rozmowę!
***
Polecamy także: